Obserwatorzy

sobota, 25 lutego 2017

Taki czas...taki klimat...taki kraj...

Rok rękodzielniczej pracy dyktowany jest w dużym stopniu przez sezony przedświąteczne i świąteczne. Latem zaczyna się myśleć i działać w kierunku Bożego Narodzenia, zaraz po Gwiazdce krążą po głowie myśli o Wielkiej Nocy i jeszcze innych świętach drobniejszych, które po drodze, Zapas czasu na przygotowanie wszystkiego trzeba mieć i to spory. Ostatnimi czasy pojawia się jeszcze potrzeba walki o przetrwanie w rozrastającej się rękodzielniczej dżungli. Znikają z horyzontu wyrastające wcześniej jak grzyby po deszczu sklepy z chińszczyzną, za to pojawia się na każdym kroku efekty pracy polskich Azjatów, którzy liczą na szybki zysk, albo jakikolwiek zysk szyjąc, klejąc dziergając i zbyt często niestety kopiując kropka w kropkę pracę innych. Allegro, OLX, Facebook i sezonowe bazarki przelewają się od zrobionych na szybko tworów, które często straszą poziomem wykonania i nawet Chińczyk nie jeden złapał by się pewnie za głowę widząc te cuda. Zaraz pewnie ktoś mi tu do gardła zechce skoczyć, że niby ja taka perfekcyjna i muchy w nosie mi się zagnieździły. Nic bardziej mylnego. Świadomość jakości jaką wypuszcza się w świat to nie muchy, ani sodówa w głowie. Długo, bardzo długo moje prace lądowały w tzw. szufladzie, bo brakowało mi pewności, czy aby to, co spłodziłam jest na tyle dobre, żeby pokazywać światu. Chodzi raczej o uczciwość z jaką traktuje się swoją pracę i odbiorcę, w którego ręce trafiają efekty tego mozolnego dziubania. Często i co raz częściej znajomi podsyłają mi linki do stron uzdolnionych "zainspirowanych" z komentarzem : "Patrz, przecież to Twoje!". Czekają czy będę interweniować, czasem sami wszczynają wojnę. Ja na wojny jednak nie mam ani ochoty, ani tym bardziej czasu. Nawet kiedy widzę próby jak najwierniejszej kopii tego, co tam kiedyś się zrobiło, to niestety, a może stety już na zdjęciach widać jak bardzo to nie jest moje. Lenistwo i niedbalstwo widoczne w rozłażących się szwach, łapach z cellulitem czy koszmarnie krzywych stebnowaniach często białą nitką po granacie, czy czerwonym, bo nie chciało się komuś nawet nitki wymienić. Cóż, mnie się chce i chce mi się jeszcze więcej, Codziennie chce mi się stawać lepszą wersją samej siebie i tyczy się to również poziomu wykonywanej pracy. Idę więc robić swoje  dzisiaj jeszcze lepiej dla siebie i dla Was. Głęboko wierzę, że jakość obroni się sama, a chodzenie po wydeptanych ścieżkach nie prowadzi w żadne nowe miejsca,

 





Przy wykonaniu każdej pracy staram się pamiętać o tym, że diabeł tkwi w szczegółach. Spaprany detal psuje obraz całości jak ubłocone, czy fatalnie dobrane buty do najpiękniejszej nawet kiecki.
Z wielką przyjemnością i radością odkrywam jednak artystów, którzy swoją pracę traktują z najwyższą powagą i dbałością o najmniejsze nawet pierdółki. O nich w najbliższym czasie kolejno będę Wam opowiadać. Jest parę istot bosko tworzących w papierze, drewnie, masie solnej, modelinie, a także szyjących tak, że serce rośnie na sam widok. Tacy twórcy inspirują, ale inspiracja to dodawanie sobie skrzydeł, a nie włażenie im na garba i podglądanie każdego ruchu ręki. Inspiracja jest bodźcem do realizowania własnego pomysłu, czegoś nowego, przesiąkniętego duszą i sercem autora. Moje własne prace wyrastały na gruncie projektów tildowych i często też do nich wracam z ogromną przyjemnością i sentymentem. Staram się jednak, żeby miały charakter indywidualny, mój własny, żeby nie były tylko wierną kopią wzoru z książki, ale żeby mówiły coś o mnie samej.
Dla przypomnienia pewnym kopiącym mnie po kostkach miś tildowy wygląda tak:

Źródło Pinterest: tilda-mania.ru



Jeden wykrój, cała masa możliwości. Z tego misia tildowego wyrosły moje własne:



Wyrosły z niego też myszy i lalki. Wystarczy ruszyć głową i skupić się na pracy swojej, nie innych ;)


Wielkanoc nadchodzi wielkimi krokami. Wiatry wieją solidne i jest nadzieja, że wiosenkę przywieją już niedługo zmieniając krajobraz na soczysty, zielony, inspirujący kolor ;) Idę więc robić swoje upierdliwie czepiając się każdego skraweczka ucha i spódniczki.

Dobrego weekend'u życzę!
Wasza A.

sobota, 11 lutego 2017

Poranki pewnej Anki


W sumie to nie wiem, którą porę dnia lubię bardziej.  Wieczory, kiedy wszyscy domownicy są już pod jednym dachem, lubię za to powolne wyciszanie dnia, aż po sen spokojny. Człowieka taka błogość dopada, kiedy poogarnia, co miał do ogarnięcia i zmęczony, ale spełniony kładzie się u przyjaznego boku. Takie poczucie dobrze wykorzystanego dnia ja osobiście bardzo sobie cenie.
Poranki też bardzo lubię, bo zupełnie inna energia w kościach i duchu jest wyczuwalna. Poranna kawa w dłoni, a w głowie myśl, że oto dzisiaj właśnie świat mogę zawojować. Zmienić mogę to i tamto, ruszyć naprzód, pokonać co niepokonane i być lepszą wersją siebie z wczoraj. Obie pory dnia mają w sobie coś szczególnego. Nad środkami muszę jeszcze popracować, bo okropnie brakuje mi wspólnych obiadów przy jednym stole. Coś muszę wymyślić, żebyśmy tak strasznie od świtu do nocy nie biegali osobno... hmmm...
Śniadanko dzisiaj zacne, chociaż bez bicia przyznam się, że nie za często takie bywa. Przeważnie wychylam ten kubek kawy i lecę podbijać mój świat. Żołądek budzi mi się dopiero tak po godzinie w porywach do dwóch i wtedy  dopiero jest w stanie przyjąć jakieś papu. Wiem, niezdrowo i nikomu nie polecam takiego trybu życia. Postaram się poprawić również ten stan rzeczy, może od dzisiaj właśnie ;) Aktualnie śniadanko okazało się koniecznością, bo z nim w parze idzie spora garstka prochów. Tak się bowiem dziewczynka leczyła pięknie, że wyhodowała sobie zapalenie oskrzeli :( Siłą rzeczy trzeba było więc zwolnić. Zapalone oskrzela to już nie przelewki, antybiotyk przyjąć musiałam i uczciwie położyć zadek do wyrka też. Nie ma jednak tego złego, co na dobre by  nie wyszło, popracuję więc nad zmianą nawyków śniadaniowych i nad czymś jeszcze... nad pracą z kalendarzem. Ot taki ze mnie typ artystyczny, niepokorny, co zegarka nie nosi, w kalendarz nie zagląda zbyt często i żyje sobie trochę ponad czasem ;) Czas jednak to zmienić, przystosować się społecznie nieco bardziej. Na czas żyją wszyscy dookoła, czas na pieniądze przeliczają, gonią do przodu kiedy ja ciągle z tyłu... Może troszkę ich dogonię jeszcze :)
Od dwóch dni biorę w łapę uczciwie ten kalendarz nieszczęsny i planuję dzień po dniu co do zrealizowania. Łatwiej jakoś ogarnąć te plany kiedy na papierze zostają spisane. Może też różnego rodzaju okoliczności przestaną mi umykać, a wierzcie lub nie niektórzy nie potrafią zrozumieć, że z tym kalendarzem codziennie bratać się nie umiałam i czasem jakieś imieniny, czy inna bzdurka zostały w niepamięci. Urodzinowe terminy jakoś  jeszcze ogarniam, ale te imieninowe nieistotne wcale, włącznie z moimi własnymi. Sa jednak ludzie, dla których ta moja niepamięć okazuje się być tragedią narodową, końcem świata i błędem nie do wybaczenia. Trudno.
Na dzisiaj wpisuję w kalendarz porządki w segregatorach z dokumentami ( takie rzeczy na szczęście można realizować z poziomu wyrka ;). Może takie wczesnowiosenne remanenty przywołają lepszą aurę. Próbować trzeba, bo u nas ciągle szaroburo... W tygodniu wezmę się konkretnie za szafy. Trochę odgruzować się trzeba. Człowiek chomikuje zbyt wiele rzeczy, o których istnieniu później zapomina. Porządki w gazetkach już poczyniłam, więz jeśli jakaś haftująca krzyżykiem istota miała by chrapkę na włoskie magazyny z wzorami, to chętnie odsprzedam za ceny pół. Nazbierałam tego sporo i leży, bo na krzyżyki totalnie czasu brak. Gazetki urokliwe baaardzo, a włoskie wzornictwo dalekie od naszego, dość topornego jeśli chodzi o kolorystykę. Pomysłów mega dużo do wykorzystania. Polecam więc gorąco, a na adres mailowy mogę podesłać pełne zestawienie dostępnych pisemek. Jedna gazetka w empikowej cenie warta jest ok. 40zł, a my dogadać się możemy na spory rabacik ;) Niech idą w świat skoro u mnie tylko miejsce na półce zajmują. Dostępnych do przygarnięcia mam w sumie sztuk dziesięć, a to parę przykładowych zdjęć:








Gazetki zawierają przede wszystkim wzory  haftu krzyżykowego, ale w każdej znajdziecie też parę pomysłów na dzianiny, zabawki i różne elementy wystroju wnętrz ;)













Zdecydowanie jest z czego wybierać, a to tylko kilka przykładowych zdjęć tego, co w pisemkach można znaleźć ;)
Jeżeli ktoś chętny, to zapraszam serdecznie: annaporeda1@gmail.com

Miłego weekendu Kochani!
Dzisiaj nie ściskam i nie całuję, rozumiecie... choróbsko ;)
Macham Wam zatem z mojego wyreczka, papa!

Wasza A.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Depresyjna aura...

Nic nie mam przeciwko zimie. Niech sobie będzie. Plusów ma dużo, bo do przytulania okazji więcej, pretekstów do zwijania się w kłębek w domowym ciepełku też nie brakuje.Ta tegoroczna jednak wlecze mi się już jak flaki z olejem. Za wiosną już bym chciała się rozglądać, zielony dywanik jakiś zaliczyć  z kocykiem, drożdżówką i kompotem z rabarbaru. Miziania buzi słonecznymi promykami brakuje mi okropnie. Szare niebo, mgły i ślizgawica. Mam już do nich spory wstręcioch. Kupuję kwiatki-moje antydepresanty- i próbuję przetrwać. Dobrze, że charakter pracy różnorodny i kolorowy, bo chyba nie dała bym rady na trzeźwo...
Wiosnę czarować idę przy maszynie. Dzisiaj chyba zasłonię okna i zapalę stado świec, bo widok straszy za oknem. Trzymajcie kciuki, żebym nie poszła z dymem ;)




Robi się mocno króliczo w domu i w pracowni. Dzisiaj kroję kolejne. Ciekawe ile dam radę w tym roku do Wielkiej Nocy uklecić. Jeżeli żadna zaraza grypopodobna już nas nie do padnie, to może będzie dobrze. Jakby ktoś miał chęć na te maluchy z koszyka, to czekają na swój nowy dom.

Dostępne są też te dwie tildowe zajęcze dziewuszki:








Królicze mordki znacząco poprawiają mi humor. Dużo ich jednak trzeba w tym roku dla zachowania właściwego stanu ducha ;) Idę więc działać i wyrabiać te moje 300% normy :)

Buziaki zasyłam
Wasza A.

sobota, 4 lutego 2017

No i pękł...

Pękł kolejny roczek mojego pokręconego żywota :)
Dwa dni temu odfajkowałam na osi czasu 39 urodziny i rozpoczęłam czterdziesty rok życia. 
Z urodzin nigdy nie robiłam wielkiego halo, a już tym bardziej, wbrew oczekiwaniom niektórych, nie zamierzam robić z nich dramatu, bo i po co?
Jakiś tydzień temu podczas wizyty u lekarza pan doktor łaskawie uśmiechnął się do mie po pytaniu o wiek i z mrugnięcieć oka oznajmił "To ja jeszcze wpiszę w kartę 38..." Serio? Co to niby miało by zmienić? Dlaczego upływający czas ma być takim problemem i dlaczego niby dziwną jest radość z tego, że małolatem już nie jestem? Nie lubię stereotypów, schematów, szufladek. Jest mi dobrze. Do swoich lat przyznaję się bez bólu, żalu i wstydu. Każdy etap w życiu niesie za sobą coś nowego i ja szczerze cieszę się tym, co przynosi mi mój "średni wiek". Podstawowe plusy to wypracowana niezależność, pewność siebie, której kiedyś tak bardzo brakowało i poczucie, że wskoczyłam na właściwe sobie tryby. Jeżeli ktoś próbuje włazić mi na łeb, to też nareszcie mam swobodę tupnięcia nogą bez strachu i skrępowania, że mi małolacie nie wypada. 
Typowo babskie dylematy dotyczące problemów wizerunkowych również zostawiam paniom, które poza wizerunkiem nie mają nic więcej. Nie zamierzam stresować się zmarszczkami, srebrem na głowie czy innymi pierdołami, które  tak czy siak wszystkich nas dopadną. Szkoda czasu i energii. 
Jakiś czas temu wrzuciłam na FB  jakies tam swoje foto, po którym zaliczyłam bzdurny komentarz, że strzeliłam sobie w stopę. Podobno w moim wieku zbliżeń już się nie robi ;) Naprawdę? Biedny internetowy świat nie jest w stanie przyjąć na klatę faktu, że się starzejemy? Konieczne jest tworzenie fikcji, że nadal mam 18 lat, gładką jak pupcia niemowlęcia twarzyczkę i wygląd nastoeltniej modelki prosto z żurnala? Takie oszukiwanie siebie i innych? Można sporo wygładzić filtrami, kilogramem tapety i trenowaną godzinami przed lustrem miną. Najlepiej zdjęcie z półprofilu, bo nie widać że owal twarzy siada co nieco. Taki półprofil-półprawda. Wizerunek sztucznie stworzony, który sypie się drastycznie jak spotkasz delikwentkę na ulicy. Najgorsze, że kobiety same to sobie robią. Zero litości.
Męczy mnie ta konieczność gonienia sztucznych standardów, cudzych oczekiwań. Skoro cudze, to zostawiam nieruszone na boku. Moje kurze łapki i całą resztę znaków czasu lubię i akceptuję, a wiek właściwy, to ten w środku człowieka. W tym miejscu informuję też szanowną młodzież, że człowiek dziadzieje/starzeje się duuużo później. Ctzerdziestka to jeszcze nie wiszenie jedną nogą nad grobem. Jeszccze jest masa miejsca na radość, nawet taką dziecięcą, spontaniczność i głupawki. Zostaje też prawo do ciągłej nauki  i popełniania błędów. 
Poważnieć na siłę też nie trzeba. Już dawno usłyszałam, że odkąd jestem matką dzieciom, to i garderobę należało by zmienić. W krótkich gatkach z brzuchem na wierzchu nie ganiam, ale w garsonki i futra też nikt mnie nie wbije. Owszem dress code szanuję i gdzie nie wypada w dżinsach nie pójdę, ale zostawiam sobie prawo do ubierania się wygodnie i według własnych potrzeb. Jak już kiedyś pisałam kwiestie mody były mi bardzo bliskie dawniej, ale człowiek dorasta i wyborów dokonuje. W garsonkach bylo by mi sztywno, a futra, cóż... eteryczne, zwiewne kobietki wyglądają w nich urokliwie, te  od rozmiaru 38 w górę niestety bezlitośnie dodają sobie tylko lat i objętości. 

39 odznaczyłam w kalendarzu i obeszło się bez wielkiej pompy. Tym bardziej, że byliśmy całą familią w trakcie paskudnej grypki, która przetoczyła sie przez nas  koszmarnymi objawami.Dawno tak chora nie byłam i dawno nie wypiłam takich ilości herbaty. Garnuszek za garnuszkiem. Na tę z cytryną patrzeć już nie mogłam, teraz piję bawarkę, tak dla odmiany :)  
   


Mojej twarzy pół, to obrazek stworzony na potrzeby nowej strony zespołowej, o której napiszę wkrótce. Jeśli jednak macie ochotę już zerknąć i posłuchać jak pracujemy, to zapraszam serdecznie o tu: FREE-ON
Tam też nikogo nie oszukujemy. Wyglądamy prawdziwie, czyli młodo duchem i serduchem ;) no i gramy w 100% na żywo, bez czarowania i ściemy. Energii w nas jeszcze sporo, czasem nawet myślę, że zdecydowanie więcej, niż w dwudziestoparolatkach ;)
Autorem zdjęcia jest młody, zdolny Arek Konkol, którego postępy i twórczość możecie obserować na łamach FB: AREK KONKOL a także na instagramie: https://www.instagram.com/panda1ife/

Co zrobię z kolejnym rokiem życia? Mam nadzieję, że dużo dobrego. 
Pracy przede mną od groma i ciut ciut. Oczekiwania spełniam jednak już tylko własne, sama wytyczam sobie plan i drogę do jego realizacji. Z wewnętrznęj energii korzystam świadomie i zgodnie z własnymi możliwościami. Ot, taka wolność "starszej" pani :P

Dzisiaj energia idzie w myszy i mam nadzieję, że ich nowi właściciele poczują jak duży w niej był ładunek pozytywny ;)




Miłego weekendu Kochani
Ściskam mocno!
Wasza A.